czwartek, 3 lipca 2014

OFICJALNY KONIEC BLOGA

Witam, już po raz ostatni.
Tak ja u góry widzicie, zamykam bloga. 
Nie zawieszam, usuwam.
Od razu uprzedzam - nie będzie tak, że usunę, a później będę piętnaście tysięcy razy go wznawiać i tak w kółko.
Postanowiłam i decyzji nie zmienię.
Zresztą, kogo w ogóle będzie to obchodzić?
Mam tych trzech, czy czterech czytelników którzy zawsze komentowali i bardzo im dziękuję.
Przepraszam za to, że nie komentowałam u innych. Szczególnie Tinie. 
Za wyświetlenia, pozostałe komentarze, opinie. 
Dziękuję.


Wiecie, że w sierpniu byłaby rocznica bloga? 
Dokładnie 17 sierpnia obchodzilibyśmy urodziny.
Szkoda, że nie dotrwaliśmy do tej daty.

Ah, no tak!
Nie podałam powodu, dla którego blog zostaje zamknięty.
Niby mam pomysły na opowiadanie...
Ale nie mam weny i chęci do pisania.
Kiedyś wchodziłam na komputer i z radością pisałam rozdziały, a teraz?
Mam wrażenie, że robię to z przymusu...
To nie powinno tak wyglądać.

Jeszcze raz bardzo wam wszystkim dziękuję. 
Że byliście ze mną i mnie wspieraliście...
Kiedyś na pewno wrócę do blogowania. 
Ale do tego może być jeszcze bardzo, bardzo długa droga.

Blog, jak i moje konto zostanie usunięte niedługo.
Zgadza się, konto też usuwam.
Koniec z Malffu?
Zobaczymy.

Z racji, że 5 lipca wyjeżdżam, blog może być usunięty dopiero w okolicach 20-30 lipca.

Po raz ostatni, wasza Malffu Verdas Jackson.

sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 12

"Masz okres?"


    Do Studia uczęszczam już od czterech dni. Ta szkoła jest naprawdę cudowna! Najbardziej podobają mi się zajęcia z Beto. Jest taki zabawny! Na lekcjach więcej się śmiejemy, niż uczymy. Lekcje z Pablo są luźne, ale robimy na nich dużo. Zajęcia z Angie – jak to z Angie – są bardzo ciekawe. Tylko Gregorio... Da się przeżyć. Jak siedzi cicho to jest nawet znośny, raz tylko prawie dostałam jego piłeczką. Ludmiła dwa razy zrobiła mi awanturę – raz, że fałszowałam – dwa, że „zasłaniam jej źródło światła”, bo przeszłam obok niej kiedy opalała się w parku. Strasznie zakumplowałam się z Cami i Fran, są naprawdę fajne. Już im zaufałam na początku znajomości. Broduey i Maxi nas zawsze rozbawiają, nawet kiedy nie próbują. Diego... Ah, Diego. Spędzamy razem prawie każde popołudnie. Czemu „prawie”? Bo on i Francesca piszą piosenkę na zajęcia do Studia, a ja i Leon... No właśnie. Leon. Nie odzywa się do mnie kompletnie... Już nie wiem, co mam robić.
    Moje głębokie rozmyślania przerwał mi dźwięk telefonu. O wilku mowa! Napisał do mnie Verdas.

Słuchaj, nie ma od czego uciekać. Musimy zaliczyć to ćwiczenie, czy tego chcemy, czy nie. Bądź za piętnaście minut w parku przy fontannie. Nara.
~ Leon

    Się mądrala znalazł! Nie mam zamiaru oblać pierwszego poważnego zadania w Studio przez jakiegoś niedowartościowanego bufona.
    Szybko zebrałam swoje rzeczy i wyszłam pospiesznie krokiem z domu. Kiedy doszłam na miejsce zdziwiłam się, że nikogo tam nie ma. Sama spóźniłam się jakieś pięć minut, więc stwierdziłam, że mogę jeszcze chwilę poczekać.
    Minął kwadrans.
    Dwadzieścia minut.
- No to są chyba jakieś żarty! - krzyknęłam do siebie wyciągając telefon.
- Złość piękności szkodzi - usłyszałam za plecami.
    Odwróciłam się na pięcie. Tam ujrzałam tego samego wkurzającego Leona, który zaproponował spotkanie. Stał w skórzanej kurtce pod którą znajdował się biały podkoszulek. Na nogach miał ciemne jeans'y i czarne buty. Włosy - standardowo - postawione na żel. I ta jego nieśmiertelna, niezwykle irytująca guma do żucia.
- Chociaż wiesz - dodał szybko - Tobie to już nic nie pomoże, więc złość się kochanie ile chcesz.
Zacisnęłam oczy i wypuściłam powietrze, by nie zrobić awantury w parku, gdzie było pełno ludzi.
- Dobra, Verdas - zaczęłam nieco spokojniej - Sam zaproponowałeś spotkanie, więc teraz nie zgrywaj twardziela i tego... Tego kogoś, kim próbujesz być. Weźmy się do roboty, chociaż przyznaję, że nie jestem zadowolona z tego, że mam zrobić to z tobą. Odstawmy nasze spory na bok i nie zachowujmy się jak dzieci tylko zróbmy to, co mamy zrobić. A później każde z nas rozejdzie się w swoją stronę. I tyle.
    Przez cały ten mój monolog chłopak przyglądał się mi bardzo uważnie. Kiedy skończyłam, podniósł jedną brew, po czym odwrócił się do mnie plecami i zaczął iść w przeciwną mi stronę.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam już naprawdę wściekła. - Gdzie idziesz?!
- Jak to gdzie? Do domu. Sama powiedziałaś mi, że mamy do napisania piosenkę, kochanie. - odpowiedział spokojnie.
    Podbiegłam do niego i wyrównałam jego tempo z moim.
- Okej. Fajnie. - wycedziłam. - Jeśli tak wolisz... Chcę uniknąć kłótni. I jeszcze jedno. Nie nazywaj mnie tak.
- Czemu, słoneczko?
- Po prostu przestań! - wybuchnęłam. - Nie jestem taka, jak cała reszta tych dziewczyn, którymi się bawisz i wyrywasz je na swoje ,,zabójcze” spojrzenie! Jeśli myślisz, że nabiorę się na te twoje maślane oczka, to się grubo mylisz! Mam Cię już po dziurki w nosie, nie mogę się wprost doczekać, aż to ćwiczenie dobiegnie końca!
    Szedł przed siebie nie spoglądając na mnie. Mruknął coś tylko pod nosem, kopiąc kamień który wplątał mu się pod nogi. Włożył ręce do kieszeni kurtki i spuścił głowę.
    Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Zaprosił mnie (o dziwo) kulturalnie do domu, gdzie powitała nas jego mama.
- Nareszcie jesteś, Leoś! - powiedziała uradowana. - Fajnie, że przyprowadziłeś do nas Violę. Na pewno jest głodna. Co ci zrobić do jedzenia, kochanie?
- Niech się pani nie trudzi... Nie jestem głodna, ale bardzo dziękuję - odparłam z uśmiechem na twarzy.
- Na pewno? Jesteś taka chudziutka, czy Ciebie głodzą w domu?
- Niech Pani nawet nie żartuje! - zaczęłam się śmiać. - Jak wejdę do kuchni, to moja gosposia mnie z niej nie chce wypuścić. Jest pani bardzo miła, ale naprawdę, jadłam przed wyjściem.
- Skoro tak mówisz... 
- Skończyłyście już plotkować? - przerwał nam znudzony Leon. - To fajnie. Chodź już do mnie do pokoju...
    Pociągnął mnie za dłoń w stronę schodów. Będąc już w jego jaskini, dokładnie się rozejrzałam. Na ścianach wisiały różne płyty, obrazy znanych zawodników Motocross'owych. Na przeciw wejścia, zaraz obok okna wisiała gitara z autografem - pewnie jakiegoś piosenkarza. Ogólnie w pokoju panował ład i skład.
- No to co?...
- Co się głupio pytasz? Piszemy piosenkę. - odpowiedział.
Wywróciłam oczami i usiadłam na łóżku.
- To masz może pomysł na temat piosenki? - zapytałam go.
- Myślałem, żeby napisać coś o miłości. Mam nawet początek melodii i pierwszą zwrotkę. Myślę, że może Ci się spodobać.
    Po wypowiedzi Leona, zajął miejsce obok mnie i z gitarą w ręce zaczął grać. Nie ukrywam, że bardzo mi się podobało. Tak samo, jak bardzo się zdziwiłam, że zaproponował mi taki temat. No bo co jak co - ale po samym Verdasie nie spodziewałam się, że będzie chciał pisał piosenkę o miłości. I to ze mną. Czy on w ogóle jest zdolny do tego uczucia? A może to ja się mylę? I darzy Ludmiłę prawdziwym, szczerym uczuciem?
- Wow - wydukałam jak skończył. - To było bardzo ładne. Naprawdę, podobało mi się. Pewnie pisałeś ją z myślą o Ludmile?
    Specjalnie o to zapytałam. Może i jestem wścibska, ale chcę wiedzieć.
- Nie - zaprzeczył krótko. Widziałam zakłopotanie plątające się na jego twarzy. W końcu zdecydował się coś odpowiedzieć: - Rozstaliśmy się dwa dni temu. A co do piosenki... To masz rację, ale nie myślałem o niej. Myślałem o kimś innym.
    O proszę. Verdas się zakochał. Mam nadzieję, że to nie jest taka jędza, jak Panienka Ferro... Tylko się chłopak przy niej marnował. Co nie zmienia faktu, że zdziwił mnie tym.
- Ahaa... - jęknęłam. - To może... Może spróbujemy to skończyć?
    Przytaknął mi i zabraliśmy się do pracy. Po kilku godzinach - całe szczęście - piosenka była gotowa. Bardzo mi się podobała, tekst miał bardzo głębokie przesłanie. Melodia była delikatna dla ucha, mimo, że prosta to bardzo ciekawa. Oczywiście, nie obeszło się bez drobnych sprzeczek między nami, ale myślę, że nie wpłynęło to zbytnio na ogólny całokształt ,,dzieła”.
    Podczas ostatniego sprawdzenia, czy nie potrzeba żadnych poprawek wykonaliśmy utwór. To było niesamowite... Leon patrzył mi cały czas w oczy, uśmiechając się delikatnie. Jego śpiew był dla moich uszu jak najwspanialszy aksamit, miarowe szarpnięcia za struny mieszały się z naszymi współgrającymi głosami.
    Jak to mówią, ,,nic nie może wiecznie trwać”. Piosenka się skończyła, a w drzwiach stała przeszczęśliwa pani Verdas. Wzdrygnęłam się i odskoczyłam od równie zdezorientowanego chłopaka.
- To ja już pójdę - zdołałam wymruczeć. Wyminęłam mamę Leona w drzwiach.
    Za sobą słyszałam cichnące z każdym krokiem urywki ich rozmowy, która krążyła głównie w okół mojego tematu.
    Pospiesznym krokiem wracałam do domu. Po drodze spotkałam sie z Cami, którą niestety musiałam spławić. Pytała o Leona i tak dalej, dlatego wolałam uniknąć tego niezręcznego tematu.
    Będąc już w domu zostałam zasypana pytaniami - tata, Angie, Olga i Ramallo nagle się mną zainteresowali. Bez przywitania, w ciszy przemknęłam do swojego pokoju. Złapałam się za głowę i chodziłam w tę i wewte po pokoju. Kiedy znalazłam sobie odpowiednie miejsce na parapecie, usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
- Mogę wejść?
- Pewnie, Angie. - zeskoczyłam z drewnianego blatu, przy okazji zrzucając z niego ramkę na zdjęcia. Rozbiła się.
    Szybko ukucnęłam i zaczęłam zbierać odłamki szkła. Ciocia lekko się wzdrygnęła i rzekła:
- Pomogę Ci.
- Poradzę sobie - zatrzymałam ją. - Co Cię do mnie sprowadza?
- Jesteś zła? - zapytała. - Albo może głodna? Jesteś jakaś nerwowa... Masz okres? - zawiesiła się i na mnie spojrzała. - Chodzi o Leona... Prawda?
- Nie! - szybko zaprzeczyłam - Jestem zmęczona. Idę się wykąpać - wyrzuciłam odłamki szkła do kosza na śmieci. Angeles spojrzała na mnie smutno i skierowała się do drzwi.
- Jak wolisz, Violu. Dobranoc.
Westchnęłam ciężko i tak jak wcześniej mówiłam - poszłam pod prysznic. Krótki, aczkolwiek przyjemny pozwolił mi się zrelaksować.
    Wróciłam do pokoju i chwyciłam pamiętnik. Zapisałam w nim wszystko, co się dziś zdarzyło i odłożyłam go na półkę. Już miałam gasić lampkę, ale moją uwagę przykuło zdjęcie. Leżało pod parapetem. Sięgnęłam po nie i przejechałam po nim opuszkami palców. 
- Mamo - szepnęłam. - Tęsknię za tobą, wiesz? Bardzo chciałabym, żebyś tu teraz ze mną była i... - uroniłam jedną łzę. - Kocham Cię.
    Przytuliłam zdjęcie do piersi i przykryłam się kołdrą. Po kilku chwilach zasnęłam.  

~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No.
Witam, witam.
Ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda?
Nie?
Szkoda trochę.
Trochę długo mnie tu nie było... Przepraszam. Rozdział miałam napisany już dawno, a teraz tylko dopisałam końcówkę. Nie będę się tu chyba za bardzo rozwodzić, co?
Macie trochę Leonetty (niekoniecznie szczęśliwej hyhy).
Chcecie kolejny rozdział? Bo napiszę go dopiero wtedy, kiedy będę wiedziała, że ktoś faktycznie to coś czyta... 
Ja się żegnam, kiedy next nie wiem.
Papa! <3


sobota, 10 maja 2014

Rozdział 11



"Wolę się pociąć plastikową łyżką i dać na pożarcie chomikom, niż to zrobić!"


- Wstawaj! - ktoś wydzierał mi się do ucha.
- Już, chwila... - mruknęłam i wyciągnęłam rękę  w kierunku, z którego pochodziło źródło dźwięku. Wymacałam coś na kształt nosa, więc postanowiłam sprawdzić, co to.
- Nie chwila! - to była Francesca. - Wstawaj! Spóźnisz się na sw
oje pierwsze zajęcia, a tego nie chcemy, prawda? - zaczęła do mnie mówić jak do dziecka.
- Tsa - mruknęłam. - To idźcie do łazienki, a ja wybiorę sobie strój na dziś - uśmiechnęłam się lekko do nich, a one wykonały polecenie.
   Chyba.
   Liczy się to, że rzuciły się w kierunku pomieszczenia z prysznicem? Tak? To fajnie.
- Wariatki! - wrzasnęłam do nich i podreptałam w kierunku szafy. Chciałam ładnie wyglądać, dlatego, że to mój pierwszy dzień i też dla... Diego. Trochę mi głupio, nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajona. Tak dziwnie mieć drugą połówkę, nie? Pewnie się teraz ze mnie śmiejecie, wytykacie palcami i mówicie "Ale z niej Forever Alone! Haha!". A wiecie co ja wam na to? Macie rację.
   Kiedy przyjaciółki znalazły się w moim pokoju, ja miałam już na sobie gotowy zestaw. Zajęłam po nich łazienkę, uczesałam włosy, zrobiłam lekki makijaż. Muszę przyznać, że nie wyglądałam najgorzej.
   Zjadłyśmy pyszne śniadanie przyszykowane przez Olgusię, zabrałyśmy swoje manatki i ruszyłyśmy w kierunku szkoły. Po drodze dowiedziałam się między innymi co nieco o nauczycielach. Wiem, że mam uważać na Gregorio - jest strasznie wymagający, nerwowy, przygłupi i wredny, ale za to dobrze uczy. Pablo jest dyrektorem szkoły, sympatyczny, miły, świetnie uczy i ogólnie bardzo fajny. Beto natomiast z tego co wiem, robi za klauna-nauczyciela. Ciągle coś je, przewraca coś albo samego siebie, ale za to jego lekcje są bardzo skuteczne. O Angie pytać nie musiałam - z wiadomych powodów.
    W końcu znaleźliśmy się pod szkołą. Przy drzwiach wejściowych obaczyłam swojego chłopaka, więc nie patrząc na dziewczyny do niego podbiegłam i mocno przytuliłam.
- A to za co? - spytał odsuwając mnie od siebie, jednak nadal znajdowałam się na wyciągnięcie jego ramion.
- A nie mogę się już do ciebie przytulić? - wyrwałam się z jego uścisku i udałam sfochaną. - Nie to nie.
    Zaczęłam odchodzić w inną stronę, ale on do mnie podbiegł i zatrzymał. Uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Chodź do środka, zaraz zaczną się twoje pierwsze zajęcia. Zwłaszcza, że na pierwszy ogi

eń idziemy do Gregorio.
- Naprawdę? Przecież ja się przed nim kompletnie zbłaźniłam! - odparłam ze zwątpieniem. - Nie ma mowy! Może wrócę do domu...
- Nie, nie, nie - zaprzeczył. - Nigdzie nie idziesz... Fran, Cami! - dziewczyny znalazły się obok nas natychmiastowo. - Pomóżcie mi z nią, nie chce iść na zajęcia...
- Violetto, marsz przed siebie! Inaczej... Co inaczej? - mruknęła do siebie Torres i chrząknęła. - Nie ważne! Masz iść na zajęcia, czy tego chcesz, czy nie!
   Zaśmiałam się lekko i bez oporu weszłam do budynku. I tak bym im nie uciekła, chyba nie dałabym im wszystkim rady! Ja, taka krucha i mała dziewczynka kontra dwie uparte przyjaciółki do tego mój chłopak, któremu nie umiem odmówić.
 
***

- Witam bardzo serdecznie wszystkich... - zaczął Gregorio. Nie wydaje się być taki zły. - ...niedouczonych, zakutych łbów, które postanowiły się uczyć się w tej nudnej, zakichanej dziurze. 
   Okej, wiem już, o co im chodziło. W czasie lekcji również przekonałam się o tym, że facet ma charakterek. "Nie rób tak, tylko tak!", "Matko, kto Cię tu przyjął? Bo na pewno nie ja!", "Albo nauczysz się tańczyć, albo osobiście Cię stąd wykopię!". Co za chłop! Rozumiem, że on może chcieć od nas dużo, w końcu jest zawodowym nauczycielem i dawnym tancerzem, ale nie ma łagodniejszego sposobu?
- Violetta! - krzyknął nagle. Poderwałam się z krzesła i spojrzałam na niego wystraszona.
- O co chodzi?
- Na środek, już! Raz, dwa, trzy - machnął palcem. Wykonałam polecenie. - Dobrze... Szło Ci całkiem nieźle, a przynajmniej lepiej od pozostałych, więc będziesz tańczyć z przodu.
- Gregorio! - wyrwała się blondyna. - To ja jestem najlepsza! Zapomniałeś? L-U-D-M-I-Ł-A! Już Ci coś świta?
- Ta, coś kojarzę... - na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Ale jeśli jeszcze raz mi się sprzeciwisz, to możesz mieć zagwarantowane to, że już nigdy ty nie zatańczysz!
    Mina jej momentalnie zrzedła, a każdy cicho zachichotał. Pokręciłam głową i kontynuowałam taniec.
Jakieś dwadzieścia minut później zadzwonił dzwonek. Zebrałam swoje rzeczy i razem z Diego, Fran i Cami skierowaliśmy do innej sali. Jako, że miałyśmy mieć teraz zajęcia z moją ciocią i zaczynały się dopiero za piętnaście minut nie spieszyłyśmy się z dojściem.
   Kiedy nadszedł moment rozpoczęcia lekcji, usadowiłam się wygodnie obok Diego. Za nami usiadły dziewczyny, po mojej prawej Natalia i Ludmiła a po lewej cała reszta.
- Witajcie kochani! - powitała nas radośnie Angie. - Dzisiaj może zrobimy luźniejszą lekcję, z racji, że mamy nowych uczniów. Jak co roku, możemy się ze...
    Cioci przerwał dźwięk otwieranych drzwi, w których zaraz pojawił się Leon. Jakby nigdy nic zajął miejsce obok (chyba) Andreasa.
- Ekhem? - chrząknęła nauczycielka. - Masz coś może do powiedzenia?
- Co? Ja? - wskazał na siebie. - Wiem, że jestem boski, ale nie.
- To może czemu się spóźniłeś, Verdas?
- Spóźniłem się? Serio? - roześmiał się. - Ups.
- Żeby mi to było ostatni raz. - warknęła, po czym pogodnie: - Wracając do zajęć...

***

    Teraz została mi tylko lekcja z Pablo, z czego się bardzo cieszę. Od samego rana czekałam na zajęcia z nim! Wszyscy go tak chwalą i uważają, że jest najlepszym nauczycielem - więc co miałam sądzić? Polegam teraz na opinii innych, jednak za kilka chwil się to zmieni. 
- Violu, tu jest wolne! - krzyknęła do mnie Francesca z drugiego końca sali.
    Uśmiechnęłam się do niej delikatnie i podreptałam w jej kierunku. Zajęłam miejsce, a do sali wszedł nauczyciel. 
- Leon już jest? - zapytał Pablo.
- Jestem! - wrzasnął zdyszany Verdas.
   Co jak co, ale wyczucie to on ma dobre.
   Usiadł obok mnie, chyba nieświadomie. Kiedy zorientował się, że to ja a nie ktoś inny szybko podniósł się żeby zmienić swoje położenie. Ktoś mu na to jednak nie pozwolił.
- Siadaj - zarządził Pablo. 
    Założył ręce na pierś i zrobił naburmuszoną minę. Normalnie jak dziecko!
- Dobrze, z racji, że mamy nowych uczniów wykonamy sobie jedno zadanie, które przygotujecie na za tydzień, ok? - przytaknęliśmy - Połączę was w pary, żeby nowym uczniom łatwiej się pracowało. 
    Modliłam się o to, żebym została przydzielona do Diego. Z nim będzie pracować mi się najlepiej.
- Violetta - rzekł nauczyciel. Wzdrygnęłam się. - Ty będziesz z Leonem. Francesca z Diego...
    I dalej nie słuchałam. Patrzyłam pustym wzrokiem w ścianę. Że niby ja z nim?! Przecież my się pozabijamy! Albo pożremy żywcem! Wolę się pociąć plastikową łyżką i dać na pożarcie chomikom, niż to zrobić!
- Nie! - przerwał nauczycielowi Leon. - Nie zgadzam się! Przecież... Niech zmieni mi pan osobę. Ja z nią nie napiszę piosenki. Ani nie zaśpiewam.
- Leon, uspokój się. Już jest ustalone i nie będziemy tego zmieniać, bo później każdy będzie miał pretensje i zrobi się zamieszanie - odpowiedział mu nauczyciel. - Nie masz wyboru. Musicie zaliczyć to ćwiczenie.
- Świetnie! - krzyknął i wyszedł z sali. 
    Spuściłam głowę i nią pokręciłam. Poczułam dłoń Włoszki na ramieniu.
- Może nie będzie tak źle? - zaśmiała się.
     Spojrzałam na nią wzrokiem "Are You Kidding Me?". Zrobiła zakłopotaną minę.
- Jeśli przez to rozumiesz latające talerze, książki i różnego rodzaju CIĘŻKIE przedmioty w naszą stronę to nie, nie będzie tak źle. 

~~~~~~~~
Cześć, kochani!
Zaraz zaraz... Jacy "kochani"?
Czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda? Bo nie wiem, czy opłaca mi się nadal pisać. Mam dla kogo?
Powiem wam tak - cholernie się stęskniłam, ale to zrobiło mi chyba dobrze. Teraz mam ogroooomną wenę do pisania! I tu i na moim blogu z Martyną <klik>.
Rozdział jest krótki i niezbyt dobry, ale pisałam go przez ten caaały czas mojej nieobecności.
Grunt, że go chociaż jeszcze skleiłam.
Wiadomość do Tiny!
Przepraszam Cię najmocniej za brak odzewu z mojej strony ale nie miałam czasu. Naprawdę. Postaram się to zmienić, serio.
Kolejny rozdział będzie... Huh. Nie wiem, ale nie każę wam tyle znowu czekać!
Chciałam jeszcze podziękować motywującemu anonimkowi który pospieszył mnie do napisania rozdziału :)

Bless, Malffu


środa, 12 marca 2014

Samotność. Czasami to okropne uczucie skłania człowieka do zrobienia czegoś głupiego.



Z sercem dziecka
Idź, stań w obliczu zmartwień dnia
Z sercem dziecka
Zamień każdy problem w zabawę
Nie ma potrzeby się martwić

- Będziecie mieli córeczkę!
    Szatynka siedziała w salonie oglądając swoje zdjęcia. Wspominała czasy, kiedy jej mama jeszcze żyła, tata odciągał ją od muzyki i rzeczywistości, pierwszy raz się zakochała i rozstała, zaręczyła się, wyprowadziła i wzięła ślub...
    Tak, dobrze widzicie. Violetta, ta niewinna i nieśmiała dziewczyna nie uczy się już w prestiżowej szkole muzycznej, nie mieszka razem z nadopiekuńczym tatusiem i nie ma już siedemnastu lat. Teraz to  mądra i niezależna  dwudziestolatka, w ciąży ze swoim mężem Leonem Verdasem. 
    Siedząc tak, co chwila roniła łzę wzruszenia i tęsknoty do tamtych czasów. W głowie ciągle chodziły jej słowa lekarza "Będziecie mieli córkę!". Córkę, która odziedziczy urodę po mamie i charakter po ojcu. 
- Co robisz, księżniczko? - Leon usiadł obok ukochanej i dotknął jej brzucha. Pocałował go delikatnie, po czym zrobił to jeszcze raz, tym razem w usta Violetty.
- Wspominam... Nie mogę uwierzyć w to, że mam takiego wspaniałego męża i niedługo córkę. To najpiękniejszy dar, jaki mogłabym kiedykolwiek dostać - jedna łza spłynęła po jej policzku. Wtuliła się w rozgrzany tors chłopaka i nie wiadomo kiedy, zasnęła.


Ktoś się trzęsie, gdy wieje wiatr
Ktoś traci przyjaciela, czekaj
Komuś brakuje bohatera
I nie mają oni pojęcia
Kiedy to się skończy

- Ale... Jak to?
    Te słowa nie chciały, nie mogły opuścić jej głowy. Przed kilkoma sekundami okazało się, że jej jedyna przyjaciółka wyjeżdża. Na zawsze.
- Przepraszam. Przepraszam, ale muszę. Ja i Marco postanowiliśmy już o tym kilka miesięcy temu, ale nie wiedzieliśmy jak ci powiedzieć... Jedziemy do Włoch, tam będzie nam łatwiej - Francesca położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. Ta podniosła dotąd schyloną głowę i mocno ją przytuliła. Tak, jakby miała jej nigdy nie puścić.
- Będę za tobą tęsknić najbardziej na świecie.
- Ja też, Violu - odparła ze łzami w oczach. - Jutro mamy samolot. Przyjdziesz?
- Oczywiście. Zostaniesz jeszcze? - zapytała smutno.
- Nie mogę, muszę się spakować. Marco czeka na mnie w aucie. Przekażesz Leonowi? - pokiwała twierdząco głową. - To.. Do jutra.
    I wyszła. A co zrobiła Violetta? Pobiegła do pokoju i się w nim zatrzasnęła. Wtuliła twarz w poduszkę, która po niecałych pięciu minutach już cała przesiąkła słonymi łzami.
    W tym czasie, jak co dnia Verdas wrócił do domu z pracy. 
- Jestem! - krzyknął, jednak nie dostał odpowiedzi.
    Trochę się zaniepokoił, ponieważ Violetta zawsze albo coś odkrzyknie, albo przyjdzie do niego i go przytuli lub pocałuje, a tu? Cisza, głęboka i pusta.
    Szybko wbiegł po schodach i z zamiarem wejścia do ich sypialni nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Wtedy zaczął do niej krzyczeć, jednak jedyną odpowiedzią było jego echo odbijające się w korytarzu. Bez zastanowienia wyważył drzwi. Dziewczyna nawet go nie zauważyła, a to co ujrzał go przeraziło. Podszedł do niej i przytulił do siebie mocno. 

~*~
- Dzwoń do mnie codziennie.
    Włoszka z przyjaciółką nie przestawały płakać. Już dobre dziesięć minut stały do siebie przytulone. Chłopaki również się ze sobą żegnali, i  nie ukrywali smutku jaki był wymalowany na ich twarzy.
- Muszę iść... - Francesca niechętnie oderwała się od Violetty i łapiąc za bagaże, odeszła. 
    Małżeństwo stało tam jeszcze przez chwilę. Kiedy samolot wzniósł się ku niebu wrócili do domu. W ciszy spędzili całą resztę dnia.

Jestem twoją radością
Najlepszą z twoich radości
Jestem światłem księżyca
Ty jesteś wiosną
Nasza miłość jest świętą rzeczą
Wiesz, że zawsze będę cię kochał


- Szybko!
    Verdas biegał jak potłuczony, nie mógł znaleźć swoich kluczy. To teraz, a właściwie zaraz na świat ma przyjść ósmy cud świata - dziecko, jego i jej.
    Kiedy je znalazł zaniósł swoją ukochaną do auta. Jechał ostrożnie, jednak szybko co chwila spoglądając na tylne siedzenie. Cały czas słychać było jęki, krzyki i prośby o szybszy dojazd na miejsce.

~*~

- Ile jeszcze mam czekać?
    Co chwila podchodził do pielęgniarek męcząc je o odpowiedź. Czas był nieokreślony. Siedział już tam dobre dwie godziny, wyrywając sobie włosy z głowy i obgryzając paznokcie. 
    W końcu usłyszał. Usłyszał to, na co tak długo dane mu było siedzieć na korytarzu szpitala. Pozwolili mu wejść, a tam zastał swoją żonę, w rękach trzymającą małe dziecko. Z oczy popłynęły mu łzy szczęścia, śmiał się jak opętany. Podszedł do nich i pocałował je, po kolei. 
- Kocham was najbardziej na świecie.
    Uśmiechnęli się do siebie.
- Jak damy jej na imię? 
- Myślałam nad Susie. Ładne, prawda? - zaproponowała.
- Oczywiście. Moja mała Susie. Piękne imię.


W najciemniejszej godzinie
W mojej najgłębszej rozpaczy
Czy będziesz się nadal troszczyć?
Czy będziesz tam?
W moich próbach
I w moich mękach
Poprzez nasze zwątpienia
I frustracje
W mojej przemocy
I niepokoju
Poprzez mój strach
I moje wyznania
W moich udrękach i moim bólu
Poprzez moją radość i smutek
W obietnicy innego jutra
Nigdy nie pozwolę Ci odejść
Zawsze będziesz w moim sercu


- Co się stało?
    I znowu. Coś poszło nie tak, coś się zawaliło, coś zniknęło.
- Chodzi o to, że... Twój tata, on nie żyje - wyszeptała Angie.
    Nie pytała o nic. Opadła bezwładnie na kolana, nie kryjąc strumieni łez, smutku, żalu i rozpaczy. Skuliła się nie przestając szlochać, aż w końcu zdobyła się na odwagę zapytać.
- Co.. Co się stało? - ponownie, użyła tych słów. 
- Dostał zawału. Przyczyny są nieznane.
    I ją zostawiła. Zostawiła samą, na środku przejścia w parku. Po co miała się patrzeć na to, jak powoli upadała, traciła najcenniejsze osoby w jej życiu? Po nic. Dlatego odeszła.
    Ojciec był dla niej kimś więcej. Więcej niż dobrym przyjacielem. Mówiła mu o wszystkim, bez wyjątku. Spędzali razem każdą wolną chwilę na śpiewaniu, wspólnych wyjściach czy rozmyślaniu nad tym, jak będzie wyglądało jej życie w przyszłości. A teraz? Nie ma go. Zostawił ją samą. A pamiętała, jak zawsze powtarzał, że tak bardo chciałby zostać dziadkiem. I został. Zdążył zobaczyć jeden, jedyny raz pociechę szatynki.

~*~

    Założyła na siebie długą, czarną sukienkę i tego samego koloru szpilki. Ciemny makijaż i kapelusz z czarnym welonem ukrywał jej zapuchnięte od płaczu oczy.
- Susie, no chodź - szepnęła do swojej córeczki i wzięła ją na ręce. - Może dziadka z nami nie ma, ale bardzo cię kocha. Wiesz? Nie chciałby, żebyś się smuciła. Chciałby, żebyś się często śmiała i nie martwiła niczym - głos zaczął jej drżeć. - Spełnisz jego życzenie?
    Mała w odpowiedzi zaśmiała się głośno, ale przecież miała dopiero miesiąc. Nie miała pojęcia o niczym, co się dzieje.
- Idziemy.
    Leon, w czarnym garniturze pociągnął ukochaną w stronę drzwi. Dziecko zostawili pod nadzorem opiekunki, nie brali jej ze sobą. 
    Dotarli na miejsce. Przyszło niewiele osób, ponieważ German nie był najbardziej lubiany. Wszyscy byli już w kościele.
    Kiedy przyszedł moment na pochowanie go... Dziewczyna nie wytrzymała. Rozpłakała się na cały głos.
- Opiekuj się mamą.

Moje życie zaczęło się gdy uśmiechnąłem się wesoło
Słodkie jak cukierek dla dziecka
Zostań tu i kochaj mnie przez chwilę
Niech smutek zobaczy, co radość potrafi uczynić
Niech radość pojawi się tam, gdzie smutek był

- Sto lat, sto lat!
   Atmosfera dzisiaj była niesamowita. Wesoła, ciepła i rodzinna. Mała Susie już nie jest taka mała, kończy sześć lat.
- Zaśpiewasz nam coś?
- Tak - odparła dziewczynka.
   Podeszła do pianina i zagrała piosenkę, którą rodzice małej słyszeli po raz pierwszy. W oczach Violetty pojawiły się łzy wzruszenia.
- Napisałam ją dla was.
    Przytulili się razem, a później? Śpiewali razem, śmiali się, jedli razem tort i po prostu się bawili. Bo co może być piękniejszego, od chwil spędzonych z rodziną? I to w dodatku kochającą, najlepszą na świecie? Chyba nic, bo to wtedy rodzą się najpiękniejsze wspomnienia, najcudowniejsze, które za kilkadziesiąt lat będą wspominać razem, przy kominku z gorącym kubkiem herbaty.


Zamykam Oczy
Żeby spróbować zobaczyć twój uśmiech jeszcze raz
Ale to było tak dawno, jedyne co teraz robię, to płaczę
Czy nie możemy znaleźć miłości, żeby to odeszło?
Ponieważ ból jest silniejszy każdego dnia...
  
- Tęsknię, wiesz?
    Spojrzała na kalendarz. Dzisiaj mijało sześć lat, od kiedy German odszedł. Szatynka zbierała się, by wyjść z domu i odwiedzić grób ojca. Susan była w przedszkolu, a Leon jak to Leon wybrał się by pojeździć na Motocross'sie. W taki dzień, to dziwne, prawda? Nienawidził tej daty. Starał się zapomnieć, ponieważ chcąc nie chcąc, tęsknił za nim. I to mocno.
    Nagle zadzwonił jej telefon. Podeszła do szafki i spojrzała na wyświetlacz. 
- Dziwne - szepnęła do siebie.
   Dzwonił nieznany numer, ale odebrała.
- Halo?
   Z każdym słowem, które usłyszała coraz bardziej myślała, że to żart. Że jest tu jakaś ukryta kamera, albo ktoś sobie z niej żartuje. 
   Upuściła telefon i wybiegła z domu. Kierując się na tor Motocross'owy łzy cisnęły się jej do oczu.
"Może to tylko żart? Na pewno. To niemożliwe" - myślała.
   Kiedy dotarła na miejsce podeszła do niej Lara - mechanik Leona. Kiedy wszystko okazało się być prawdziwe... Nic nie miało już sensu. Zobaczyła to, jak wnoszą go do karetki, choć wiadome już było, że żaden ratunek nie zda się już na nic. 
   Pojechała do szpitala, mało co nie powodując kilku wypadków. Tym razem, to ona siedziała pod drzwiami wyczekując na odpowiedź. Jednak jedno słowo nie wystarczyło. Pytań było więcej.
Czemu?
Dlaczego?
Jak?
No właśnie. Coś było nie tak, zdecydowanie za często używała tych słów, prawda? 

~*~

- Mamo, gdzie jest teraz tatuś?
    Bała się. Bała powiedzieć prawdy, nie chciała, żeby ostatnia ważna osoba w jej życiu o tym wiedziała. A może to ona, sama przed sobą próbowała to ukryć?
- Wiesz... Tatuś jest teraz razem z dziadkiem - mówiła nie kryjąc łez. -  Patrzą na ciebie z góry i chcą, żebyś była szczęśliwa. Żebyś nie płakała, wiesz? 
- Chcesz powiedzieć, że jest teraz aniołkiem? - mała usiadła jej na kolanach.
- Tak. Jest aniołkiem i nad tobą czuwa, a kiedyś - uniosła palec w górę. - Kiedyś do niego dołączymy. I będziemy razem już zawsze. 
- Mamo... - szepnęła. - Ale nie chcę kiedyś... Ja chcę teraz - wtuliła się w ramie Violetty. Obie siedziały w salonie przez jakiś czas płacząc. Kolejna, ważna osoba odeszła. Na zawsze.


Upadek ze schodów
Jej sukienka rozdarta
Krew we włosach...
Ponura tajemnica panuje w powietrzu
Leży tam tak delikatnie
Ukształtowana tak smukłe
Podnieście ją ostrożnie
Oh krew na jej włosach...

- Wychodzę!
   Szatynka siedziała na kanapie w salonie oglądając jakiś nudny serial w telewizji. Kilka dni temu jej córka skończyła dwanaście lat. Teraz wygląda identycznie jak jej mama, a charakter odziedziczyła  po ojcu. 
    Korzystając z okazji, że Susie wyszła z domu z koleżankami do miasta, postanowiła powspominać stare czasy. Kiedy wszystko było dobrze, kiedy wszyscy byli razem.
    Poszła do swojego pokoju. Nie, nie spała już w dawnej sypialni którą dzieliła z Leonem. Tam zostały wszystkie wspomnienia, które chciała ukryć i zostawić dla siebie. A kiedy przychodziła tam czasem, by posprzątać kładła się na jego połowie łóżka, które przesiąknięte było zapachem jego perfum i myślała. Myślała, płakała a po jej głowie krzątały się różne okropne myśli, które zaraz odganiała świadomość tego, że dla swojej córki musi zrobić wszystko. Ale jednego była pewna. Nigdy nie pokocha nikogo tak bardzo jak tego jedynego Leona Verdasa. Nigdy.

~*~

- Zaraz tam będę.
   Już nie pytała. To był moment, w którym powiedziała dość. Koniec, będzie walczyć o szczęście. Zgarnęła swoje rzeczy i wsiadła do auta. Skierowała się do szpitala, który był już jej bardzo dobrze znany. Nieznośnie znany. 
- Przepraszam? Gdzie leży Susan Verdas? - spytała recepcjonistki, będąc na miejscu.
- A kim pani dla niej jest?
- Matką - odparła stanowczo. - Chcę wiedzieć, co się wydarzyło. Wszystko, kiedy to było? Gdzie? Proszę mi powiedzieć, straciłam już byt wiele...
- Spokojnie - położyła jej dłoń na ramieniu. Podała szklankę wody i zaprowadziła do gabinetu. - Więc... Kiedy Susan była w sklepie z przyjaciółkami był napad... Wszędzie byli ludzie z pistoletami, jest ranna. Są bardzo małe szanse na przeżycie...
- Niech pani tak nie mówi! - krzyknęła. - Ona przeżyje! Słyszysz?! Będzie ze mną, do końca! Jest ostatnią osobą, która mi została!
- Ale proszę się...
- Nie! Nic Pani nie rozumie, nic! - wrzasnęła i wybiegła z pomieszczenia. - Gdzie? Gdzie jesteś, Susie?!
   Krzyczała i biegała po szpitalu. Kiedy ją znalazła... Weszła do pokoju zapłakana. Złapała ją za rękę, była podpięta do różnych maszyn. Nagle jedna z nich zaczęła piszczeć. Była na niej widoczna kreska, długa, niekończąca się. 
    Wygonili ją z pomieszczenia. Osunęła się na ścianie i płakała. Nie miała już po co żyć. Bo kto jej pozostał?

Nie możesz w to uwierzyć
Nie możesz sobie tego wyobrazić
I nie możesz dotknąć mnie
Ponieważ jestem nietykalny
I wiem, że nienawidzisz tego
I nie możesz tego znieść
Nigdy mnie nie złamiesz
Ponieważ jestem niezniszczalny


- Zostawcie mnie w spokoju!
   Przyjaciele. Znajomi. Rodzina. Ludzie. Otrząsnęli się dopiero, kiedy przydarzyło się coś takiego. Przychodzą do niej z pytaniami "Wszystko okej?", "Pomóc ci?", "Zostać z tobą?". Odpowiedź była jednakowa - nie. I tak ich to nie obchodziło, więc po co? Po co marnować sobie czas na osobę, która ma głęboką depresję? Po nic.
    Ta świadomość zabija człowieka od środka. Kiedy wiesz o tym, że straciłeś kogoś ważnego, kto był twoim wzorem, miłością, nadzieją, szczęściem, po prostu, sercem, ale wiesz, że nigdy nie wróci. Wmawiasz sobie, że tam mu lepiej i, że kiedyś będziecie razem, ale... To nie jest takie proste. Coś rozrywa cię od środka, jakby ukryła się tam bestia, która próbuje uciec. Uciec od rzeczywistości, szarej i ponurej do świata, w którym... Wszystko jest inaczej. Jest kolorowo. Nikt się niczym nie martwi, po prostu...
   Czemu to jej się przytrafiło? "Dlaczego ja?" - to pytanie zadaje sobie każdy. Czy to nie bez sensu? Pytasz się o to, choć wiesz, że nie uzyskasz odpowiedzi. To mógł być każdy inny, ale Bóg wybrał sobie właśnie Ciebie, mimo, że nie zrobiłaś nic złego. Jesteś tylko marionetką, którą On bawi się, gdy dopada go nuda. Ty nie masz tu nic do gadania, przykro mi.

Mam już dość tych niesprawiedliwości
Mam już dosyć tych spisków
To dla mnie obrzydliwe
Co to wszystko znaczy
Poniżają mnie
To takie głupie
Cały system jest do bani, kotku

- Koniec z tym.
   Postanowiła. Postanowiła, i zdania już nie zmieni. Czy dobrze postąpiła? Później nie będzie już odwrotu, ale chce. Chce to zrobić, nie ma wręcz wyjścia. 
   Spakowała do torebki najpotrzebniejsze rzeczy i wyszła z domu. Nie zamykała go, tylko pobiegła w pewne miejsce. Miejsce, które było dla niej, nich ważne.
   Tam powiedział jej, że ją kocha. Tam, pierwszy raz się pocałowali. Tam, jej się oświadczył a ona powiedziała mu o ciąży. To ta sama, stara ławka która wiązała ze sobą tak wiele wspomnień... Tych dobrych. Czas, aby to zmienić. Jedno złe wspomnienie nie zaszkodzi, prawda? Ale pozostaje pytanie... Czy to jest według niej złe? Teraz tam chce zakończyć. 
    Kiedy była na miejscu wyciągnęła z torby kartkę i długopis. Łzy leciały po jej policzkach strumieniami, ale nie zważała na to. Jeszcze raz, jej dłoń zanurkowała w torbie, a kiedy ją wyjęła w dłoni trzymała garść tabletek. Cała drżąc połknęła je, zacisnęła powieki i złapała mocniej ołówek. Zaczęła pisać...

"Więc... Chciałam tylko się pożegnać. Życzę wam, żeby nie spotkało was to samo, co mnie... Teraz będę w lepszym miejscu.  Z rodziną, a w tej chwili... Chcę tylko powiedzieć - do zobaczenia"

   Upuściła przedmioty na ziemię. Jej powieki stały się ciężkie, świat zaczął wirować, aż w końcu... Zobaczyła rażące światło. Potem była już tylko ciemność.

Każdego dnia tworzysz swą historię
Na każdej drodze, którą podążasz, pozostawiasz swe dziedzictwo
Każdy żołnierz umiera w chwale
Każda legenda opowiada o podboju i wolności
Nie pozwól, aby cię ściągano w dół
Wznieś się wysoko nad ziemię
Leć dalej, aż będziesz królem gór
Żadna przemoc natury nie zdoła
Złamać twej woli do samomotywacji
Mówi, że to twarz, którą widzicie
Jest przeznaczona dla historii
Ile jeszcze ludzi musi płakać?
Ta pieśń bólu i cierpienia na całym świecie
Zanim rozciągniemy nad nimi wasze kojące dłonie


***
Cześć.
Obiecałam OS, prawda? No i jest. Lekko depresyjny, ale... Nie mogę pisać o czymś innym.
A teraz... "Gdzie Leonetta?!"
To opowiadanie miało pokazać, że nie wszystko zawsze jest piękne. Nie wszystko układa się dobrze i jest jak w bajce.
Jest mi ciężko i chciałabym, żebyś zobaczyli mniej więcej jak ja się teraz czuję i żebyście mnie zrozumieli... Nie życzę wam tego, broń Boże! Chcę, żeby układało wam się jak najlepiej.
Co chwile w tekście pojawiają się jakieś teksty, prawda? 
Są to fragmenty poszczególnych piosenek Michael'a Jackson'a.
Wiele osób nie dostrzega jego przekazu. A szkoda, dlatego umieściłam tu kilka piosenek. Gdyby ktoś był zainteresowany... (Będę lecieć po kolei):
MJ - Little Susie (piosenka jest piękna, ja zawsze przy niej płaczę)
Jeśli ktoś to przeczytał (w co szczerze wątpię) to gratuluję.
Chciałam jeszcze coś napisać...
Dedykuję ten rozdział mojej kochanej Martynie i Kamili. Bez was pewnie nie wychodziłabym z domu i odcięła się od wszystkiego.

Bless, 
Malffu V. Jakcson








czwartek, 27 lutego 2014

Przepraszam.



Kochani moi!

Przepraszam. Przepraszam za to, co za raz napiszę.
A więc tak... Muszę odpocząć. Od razu piszę - nie usuwam bloga.
 Można powiedzieć, że w pewnym sensie zawieszam...
Ostatnimi czasy zauważyłam, jak zaniedbałam dla mnie bardzo ważną osobę. 
 Osobę, za którą tęsknię w cholerę. 
Osobę, przez którą nocami płaczę.
I tak, i tak nikt nie czytał moich wypocin, oprócz tych kilku, nielicznych osób które (podejrzewam) robiły to z powodu braku blogów do czytania.
Jednak, najprawdopodobniej nie przestanę was czytać, na ask'u i FanPage'u postaram się udzielać.
Tak samo z blogiem prowadzonym z Martyną (Auslly&Leonetta).
Proszę, zrozumcie, że nie mam siły ani weny na pisanie.






Kiedy wrócę?

Hm... Nie wiem, ale na pewno was nie zostawię.
Może dwa tygodnie... trzy, miesiąc.
Spokojnie, nie będzie tak, że znikam i wracam po roku z nadzieją, że ktoś tu jeszcze jest.
I mam do was prośbę.
Jeśli ktoś przeczytał choć jeden rozdział, zostawcie po sobie w komentarzu ślad.
Kropka, przecinek, emotikona - cokolwiek.
Chcę wiedzieć, czy opłaca mi się tu jeszcze być.

Huh, to co... Trochę mi głupio.
Kocham was, Malffu.










wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 10

Zanim cokolwiek zrobicie, to to przeczytajcie! Chcę jeszcze pożyć!
Wiem. Wiem. Wszystko wiem. 
Bulwers pod rozdziałem był... Ale mam dla was pocieszenie/rade!
Najpierw spójrzcie na nagłówek... Później na adres bloga... Później na zdjęcia, które wstawiam co rozdział pod dopiskami... I tak jeszcze kilka razy.
I co widzicie? Leonetta, prawda? Więc nie bijcie mnie, bo nie chce stracić czytelników, czekajcie na nią cierpliwie i powiem wam tylko tyle, że do 25 rozdziału (chyba) będzie XD 
Ale coś mówi mi, że i tak i tak szykujecie już dla mnie grób... Eh. 
A teraz, zapraszam do czytania!

"Jestem z ciebie bardzo dumny, pozwalam ci teraz na wszystko co tylko zechcesz, księżniczko"       


       Stałam jak wryta. Wpatrywałam się w zniecierpliwionego przyjaciela, który czekał na moją odpowiedź od kilku minut. Co mam zrobić? Nigdy nie miałam chłopaka. Czy tego chcę? Kiedyś musi być ten pierwszy raz, ale...
- Dobra, rozumiem. Jestem idiotą - powiedział po czym rzucił kwiaty na ziemie. Odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić.
- Nie, Diego - zatrzymałam go. - Nie chodzi o to... 
- To o co?
- Ja po prostu... - westchnęłam. - Nie miałam nigdy chłopaka.
         Spuściłam głowę i zrobiłam się cała czerwona. Było mi głupio i wstyd, że ja jako siedemnastolatka jeszcze nigdy się nie zakochałam ani nie miałam partnera.
- To przecież nic takiego - uśmiechnął się co zauważyłam dzięki temu, że podniósł mój podbródek. Sprawił, że patrzyłam prosto w jego oczy. - Więc...?
- Zgadzam się - oznajmiłam z uśmiechem.
         Szczęśliwa rzuciłam mu się na szyję a on okręcił mnie dookoła. I wiecie, co było dziwne? Leona nie było, jakby wyparował. Ale teraz nie był ważny on, tylko ja i Diego. (błagam, nie bijcie zbyt mocno ;c ~od Aut.)
        By uczcić nowy etap w naszym życiu, wybraliśmy się na lody, które przyja... mój chłopak, mi postawił. Kiedy wręczył mi przysmak o smaku waniliowym ruszyliśmy do parku.
- Poczekaj, masz tu coś - zaśmiałam się i wytarłam kącik jego ust.
- Ty też - odparł a ja spojrzałam na niego zdziwiona. Przybliżył się do mnie i... ubrudził mnie swoim lodem! Zrobiłam oburzoną minę i odwróciłam się od niego. Przytulił mnie i wyszeptał "przepraszam". Uśmiechnęłam się a on starł słodycz z mojego nosa. Nagle zadzwonił jego telefon.
- Tak? (...) Czemu? (...) Dasz radę sama! (...) Dobra, idę.
         Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Odłożył telefon do kieszeni i smutno na mnie spojrzał.
- Muszę iść. Mama ma problem, nie poradzi sobie beze mnie - oznajmił. - Nie obrazisz się, jeśli cię nie odprowadzę?
- Nic się nie stało, chyba dojdę sama - zażartowałam. - Do zobaczenia.
        Chłopak uśmiechnął się do mnie. Na pożegnanie pocałowałam go w polik i szczęśliwa wróciłam do domu.

*Następnego dnia*

        Pamiętacie, jak denerwowałam się w dzień egzaminów? Tak? To wyobraźcie sobie to samo, tylko, że cztery razy bardziej. Dzisiaj dzień wyników. Tych, na których się przewróciłam i pewnie zawaliłam. Czemu jestem taką sierotą? Tego nawet ja nie wiem, mam to pewnie wrodzone. 
        Ubrana, najedzona i gotowa czekałam w kuchni na przyjście Francesci i Camili. Diego przyjść nie mógł, ponieważ coś dzieje się z jego mamą. Rozumiem go w pełni, nie mam mu tego za złe. Zdarza się, prawda?
- Wejdźcie, zaraz zawołam Violę - stłumiony głos gosposi rozległ się po mieszaniu. 
        Chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę przyjaciółek.
- Cześć - przywitałam się. - Olgo, powiedz tacie, że już wyszłam.
        W odpowiedzi się uśmiechnęła. Wyszłyśmy z domu, a przez całą drogę dziewczyny starały się mnie pocieszyć. Nie wychodziło im to, bo gdy znalazłyśmy się pod szkołą moje paznokcie były już poobgryzane a włosy powyrywane.
- Diego! - krzyknęłam i pobiegłam do chłopaka mocno go przytulając. - Tak się denerwuję!
- Już, będzie dobrze - pogłaskał mnie po głowie. W okół nas od razu znalazła się grupa przyjaciół.
- O czymś nie wiemy...?
        Spojrzałam wymownie na chłopaka. Pokiwał głową z uśmiechem, więc wzięłam głęboki wdech.
- Jesteśmy razem - uśmiechnęłam się. Wszyscy zaczęli się śmiać, gratulować, przytulać nas i mówić, że wiedzieli, że tak będzie. - Dobra, idziemy? Chcę wiedzieć, czy się dostałam.
        I poszliśmy. Droga, choć krótka, dłużyła mi się niemiłosiernie. Niby takie małe coś, a miałam wrażenie, że idę po wyrok śmierci.
        Na pięć metrów od tablicy z wynikami popchnęłam Hiszpana by to on zobaczył i przyniósł mi wiadomość. Roześmiany i całkiem wyluzowany zniknął w tłumie osób, które dobijały się do tablicy.
        Po chwili powrócił, z grobową miną. Wystraszona do niego podeszłam i złapałam za ręce. Zacisnął wargi, ale po chwili je rozluźnił i powiedział cicho:
- Violu... Dostałaś się.
- Co?! Nie strasz mnie tak, nigdy! - pisnęłam i rzuciłam mu się na szyje. - Tak bardzo się cieszę!
        Postanowiliśmy, że wybierzemy się do Resto, baru prowadzonego przez brata Fran, i oblejemy mój sukces sokiem. Przy okazji poznamy się bliżej, bo nie zdążyłam tego zrobić wcześniej. Przez Leona i te całe egzaminy zrobiło się straszne zamieszanie...

***

        Dziewczyny postanowiły, że przyjdą do mnie na noc, ponieważ jutro mój pierwszy dzień w szkole, co wiąże się z tym, że to moje pierwsze zajęcia. O dziwo, tata się zgodził. I powiedział, uwaga cytuję:  "Jestem z ciebie bardzo dumny, pozwalam ci teraz na wszystko co tylko zechcesz, księżniczko". Jedno pytanie nie daje mi spokoju - Co się z nim stało? Czy to przez Angie? Od dłuższego czasu jest jakiś inny. A może to przez to, że wróciliśmy do Buenos Aires?
- Mam dla was ciasteczka - do pokoju weszła Olga, w rękach trzymająca tacę z wypiekami i trzema szklankami soku.                
        Podziękowałyśmy jej i zabrałyśmy się za jedzenie. Później, przebrałyśmy się w pidżamy i postanowiłyśmy poplotkować. Oczywiste było to, że zaczną mnie wypytywać o Diego. Nie miałam sprzeciwu to opowiadania o nim, przecież to moje przyjaciółki. Chwilę później temat rozmów objął Leona.
- I co? - spytały zaciekawione.
- No nic, ale zdawał się jakiś inny. W sumie, to było nawet fajnie, do czasu... - odparłam. - Ale muszę przyznać, że śpiewa świetnie!
- Tak, Leon to świetny wokalista. Szkoda tylko, że ma taki spaczony charakter, ale to przez Ludmiłę... - westchnęła Cami.
- To nie słyszałaś? Ponoć zerwali! - wtrąciła Włoszka.
- Verdas coś wspominał, że nie układa mu się z nią najlepiej... Ale nie obgadujmy go, teraz porozmawiajmy o was! Chcę wiedzieć o was więcej - uśmiechnęłam się promiennie.
        Całą resztę wieczoru przegadałyśmy. Obejrzałyśmy też jedną komedię romantyczną, po czym sobie ją zrecenzowałyśmy. Film sam w sobie był całkiem fajny. Opowiadał o chłopaku i dziewczynie, kompletne przeciwieństwa, jednak coś ciągnęło ich do siebie. Skończyło się tak, że zostali małżeństwem.
        Po tym wszystkim, zegarek wskazywał już godzinę 00:00. Postanowiłyśmy więc, że pójdziemy spać, bo jutro jest dla mnie "ważny dzień"...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hehełki, nie bijcie mnie.
No przepraszam! Coś się dziać musi, nie? Nie wszyscy czytają dopiski, więc napisałam to u góry, żebyście się nie gniewali... Ale znając moje szczęście, mój grób jest już gotowy.
Zmieniając temat... Wiecie, co dziś jest? 
Dokładnie o godzinie 16:00 minie rok od puszczenia pierwszego odcinka Violetty w telewizji w Polsce. 
Jakże mogłabym nie wstawić dzisiaj rozdziału?

To ja się nie rozpisuję, dodam tylko, że rozdział jest beznadziejny. Oczekiwałam, że wyjdzie choć minimalnie lepiej, lecz moje obliczenia były nietrafne.

Malffu Verdas Jackson


 Śliczne zdjęcie, nie? <3




       

poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 9

"Lecisz na mnie"

        - No dobrze... - mruknęłam. - Chodź do stołu. - pociągnęłam go za rękę, przy okazji zamykając drzwi wejściowe. - Aha! Jeszcze jedno... Nie znamy się.
- Ta, nawet mogę się do ciebie nie odzywać - wyszczerzył się głupio, przez co oberwał ode mnie w głowę. Popatrzył na mnie tak, że miałam wrażenie, że zaraz mi coś zrobi ale na szczęście w porę obok nas znalazła się Pani Veronica.
- Oh, Leoś! Jak fajnie, że już jesteś. A tobie słoneczko - zwróciła się do mnie. - jak podoba się mój kochany synek?
        Spojrzałam na nią, a później na niego który przybrał ciekawy wyraz twarzy.
- Jest... zaskakujący - odgarnęłam włosy i podążyłam w kierunku jadalni. - Chyba zaskakująco głupi... - mruknęłam do siebie znajdując się na tyle daleko, by nikt mnie nie usłyszał.
        Przy stole rozmawialiśmy, śmialiśmy się i było całkiem fajnie. Leon i tata zachowywali się przyzwoicie, ja i ciocia patrzyłyśmy na nich zdziwione, Jade oglądała swoje paznokcie, Matias jadł a Ramallo kłócił się z Olgą.
- Violetko, może weźmiesz kolegę do swojego pokoju? - spytała przesłodzonym głosem Jade a ja zakrztusiłam się herbatą, którą wcześniej piłam. Gdy już się ogarnęłam popatrzyłam na rozbawionego Leona. Ja i on w jednym pomieszczeniu? Za jakikolwiek zgon nie odpowiadam.
- Ta... - warknęłam i pociągnęłam chłopaka za rękę. - Chodź.
        W moim pokoju szanowny Pan Verdas wziął sobie mojego laptopa i rzucił się na łóżko.
- Ekhem... - odchrząknęłam a on nawet nie spojrzał na mnie. Okej, więc trzeba to zrobić w inny sposób. Wyrwałam mu komputer z rąk i spojrzałam na wyświetlacz.
- Co ty se robisz?! - podniósł się.
- Ah, no tak... Zapomniałam, że jesteś u siebie i możesz robić co chcesz, jak na przykład siedzenie na mailu... - skierowałam wzrok na urządzenie i rozszerzyłam źrenice. - To mój mail idioto! Jak możesz być taki okropny?
- Po pierwsze: nie moja wina, że się nie wylogowałaś. A po drugie: jeszcze nic nie przeczytałem.
- Muszę sobie założyć hasło... - mruknęłam i schowałam ten nieszczęsny przedmiot do szafki. Usiadłam przy biurku a on powrócił do mojego miękkiego materaca który już pewnie zdążył przesiąknąć toną męskich perfum.
        Siedzieliśmy tak w ciszy przez dość długi czas.
- Zaśpiewaj coś - powiedział patrząc w sufit. Popatrzyłam na niego pytająco.
- Nie... - zaprzeczyłam, ale mi przerwał.
- Nie poprosiłem cię o to. Masz zaśpiewać - popatrzył na mnie a moje ciało przeszedł dreszcz.
- Em... Okej. - podeszłam do keyboardu. Przejechałam dłonią po wszystkich klawiszach i miałam zacząć grać, ale zatrzymałam się. - Później ty mi coś zaśpiewasz. To nie było pytanie - mruknęłam z udawaną pewnością siebie. Zaczęłam grać, na początku trochę się bałam, ale później jakoś poszło.
- No, Castillo... Muszę przyznać, że nie jesteś najgorsza - zaśmiał się a ja wywróciłam oczami.
- Teraz ty - rzekłam i zepchnęłam go z łóżka. Zgromił mnie wzrokiem i wziął gitarę leżącą w kącie pokoju.
        Jeszcze nigdy nie słyszałam jak śpiewa. I to był mój błąd. Siedziałam jak zahipnotyzowana i wlepiałam wzrok w młodego Verdasa. Musze przyznać, że śpiewa lepiej od Diego. Nie mówię, że on robi to źle, ale mimo wszystko on robi to tak niesamowicie...
- Violetta! - wrzasnął. Zorientowałam się, że dzieli mnie z nim kilka centymetrów.
        Odsunęłam się od niego gwałtownie przez co spadłam z krzesła. Zaczął się śmiać, przez co oberwał poduszką.
- Ej! Co ja ci dzisiaj zrobiłem? Ciągle od ciebie za coś dostaję! - założył ręce na pierś. - A poza tym, mówiłem do ciebie cały czas i pytałem, jak podobała cię się piosenka. Ale z tego co widzę, chyba nie...
- Nie, nie, nie! Leon, piosenka jest prześwietna! Masz cudowny głos, po prostu ręce mi opadły! Do tego to jak grasz, jak czujesz tę muzykę, twoja krew jest nią przepełniona i...
- Lecisz na mnie - stwierdził przerywając mi. Spojrzałam na niego tak, jakbym właśnie zobaczyła  go w samych bokserkach. Znaczy... To nie było trafne porównanie. W każdym bądź razie, wiecie, o co mi chodzi.
- Cooo?
- Jak inaczej? Gdybym ci się nie podobał, nie gadałabyś o mnie jak nakręcona. Widać to. Kto by nie leciał na boskiego Leona Verdasa? - wskazał dłońmi na siebie a ja uderzyłam otwartą dłonią w czoło.
- No ja na przykład? - wybuchłam głośnym śmiechem.
        Odchrząknął kpiąco. Jedyna osoba, w jakiej ja mogłabym się zakochać, to przystojny Hiszpan. Po chwili usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
- Przepraszam, kochani. To tylko ja! - pisnęła radośnie Olga i położyła na biurku dwa talerze. Jeden z owocami i drugi z ciastkami. - Już wam nie przeszkadzam, gołąbeczki. Tak słodko razem wyglądacie!
        Cała od środka się zagotowałam. Wygoniłam ją z pokoju i osunęłam się na drzwiach.
- Widzisz, nawet ona to zauważyła - podszedł do mnie blisko. A nawet za bardzo.
- Em... Może zmieńmy temat. - rozejrzałam się dookoła. - To może... To... Ciasta? - wepchnęłam mu mały kawałek szarlotki do ust i wywinęłam się od niego. Odetchnęłam z ulgą i chwyciłam jabłko.
- Okeej... Nie to nie - wzruszył ramionami i wytarł kącik ust od wypieku.
        Tym razem ja siedziałam na moim pachnącym łóżku a on przy biurku. Przyłożyłam twarz do poduszki i kichnęłam trzy razy pod rząd.
- Ile ty używasz tych perfum?
- Tyle, ile trzeba.
- Dobra, jak sobie chcesz - mruknął i otworzył moją szafkę.
- Ej, ej, ej! Na laptopa się mogę zgodzić, ale to już przesada! - momentalnie znalazłam się obok niego i wyrwałam mu MÓJ pamiętnik, w którym nawypisywałam najokropniejsze rzeczy o Leonie, najlepsze o Diego, gdzie znajduje się moja historia.
- Spoko, sorry - podniósł ręce tak, jakbym była policjantką. Wrzuciłam zeszyt do szafki razem z laptopem i ją zakluczyłam. Położyłam się na łóżku obmyślając, czy mam coś jeszcze co zachce mu się wziąć.
        Zrobiło się strasznie nudno, on grzebał w telefonie a ja gapiłam się w sufit.
- No więc jak tam u ciebie i Ludmiły? - spytałam w końcu. Spuścił wzrok a ja się zakłopotałam. - Przepraszam, nie wiedziałam...
- Nie - przerwał. - Teraz się kłócimy, o ona sądzi, że ja ją zdradzam... A z resztą, co ja ci będę mówić.
        Później siedzieliśmy już tylko w niezręcznej ciszy. Po około godzinie chłopak wrócił do domu. Streściłam dzień w zeszycie i położyłam się spać.

***

        Następnego dnia obudził mnie telefon. Jak się okazało, ZNOWU był to Diego. Po krótkim wygarnięciu mu, że nie daje mi się nigdy wyspać ogarnęłam się i poszłam w stronę parku, bo o to mnie poprosił. 
        Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się za dobrze. Złamałam obcas w bucie, podarła mi się sukienka, miałam kołtun we włosach i po drodze potknęłam się o wielki kamień. Tsa, moje szczęście.
        Na ławce na której zawsze się spotykamy zauważyłam widocznie zdenerwowanego Hiszpana. Uśmiechnęłam się na jego widok i pomachałam mu. Podbiegłam w jego stronę i przywitałam go. 
        Razem poszliśmy do kina na komedię. Pośmialiśmy się, było fajnie. Postawił mi popcorn i colę, bo oczywiście ja nie wzięłam pieniędzy. Ale to nic, bo później wybraliśmy się na długi spacer.
        Pod wieczór, kiedy już zaczęło się ściemniać zrobił coś, czego spodziewałabym się w ogóle. Wyjął zza pleców bukiet czerwonych róż, po czym mi je wręczył. 
        Kątem oka zauważyłam Leona, który zmierzał w naszym kierunku. Diego wziął głęboki oddech i powiedział:
- Violetto Mario Castillo, czy zostaniesz moją dziewczyną? 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hola!
Witam po króciutkiej przerwie.
Dzisiaj rozdział mam nadzieję dłuższy, w którym mamy o wieeele więcej Leosia. Cieszycie się?^^
I tak wiem, że mnie zabijecie, przecież za tego Diego. Ale akcja musi być! 
Nie rozpisuję się już, bo teraz oglądam Violettę. Ta, moje ciężkie życie.
Poza tym, jak tam dzionek? Mnie od soboty boli brzuch, głowa i gardło a doktorka mówi, że "to nic takiego, weź se witaminkę". Sorry was bardzo, ale zaraz normalnie eskploduję!
UGRH!
Dobra, raz, dwa trzy... Jest okej. Nie męczę was już, do następnego! <3

Malffu Verdas Jackson